Jakiś czas temu pisałem o latarniku z Niepołomic, a dziś będzie kilka zdań o innym wymarłym zawodzie związanym z Niepołomicami.
Wśród czarno-białych fotografii XIX wieku Muzeum Etnograficznego Krakowa jedna szczególnie przyciąga wzrok – portret flisaka z Niepołomic, uchwycony w krakowskim atelier Awita Szuberta. Młody mężczyzna z kobiałką przerzuconą przez ramię i dumnym spojrzeniem reprezentuje ludzi rzeki – flisaków, którzy przez wieki stanowili kręgosłup rzecznych szlaków handlowych Polski.

Niepołomice – miasto położone przy setnym kilometrze biegu Wisły – już od średniowiecza były ważnym portem rzecznym. Wiosną, kiedy lód puszczał, a wody rzeki nabierały życia, w porcie zaczynał się ruch. Ładowano galary i barki: drewno z Puszczy Niepołomickiej, sól z Wieliczki, pszenicę, owoce i węgiel – wszystko płynęło w dół Wisły, aż do portu w Gdańsku, głównego celu flisackich wypraw.
Na pocztówce z 1903 roku widać Port Artura w Niepołomicach, a oprócz charakterystycznej pogłębiarki piasku, można dostrzec zacumowane barki, które przypominają o dawnych czasach, gdy rzeka była arterią życia i handlu.

Flisactwo – życie na wodzie, praca i obrzędy
Flisak nie był zwykłym robotnikiem – to człowiek rzeki, część żywej tradycji, która miała własne zasady, rytuały i… przywileje. Tworzyli swoisty cech – wspólnotę zawodową opartą na solidarności, wspólnym języku i zwyczajach. Retman – czyli kapitan statku – dowodził załogą, której członkowie mieli ściśle określone obowiązki: od sterowania, przez wiosłowanie, po ładowanie i pilnowanie towaru. W trakcie spływu retman zazwyczaj płynął na czele w swoim czółnie, wskazując miejsca, które trzeba było omijać. Flisacy kierowali tratwą za pomocą specjalnych wioseł zwanych drygawkami oraz przez wbijanie w dno rzeki drewnianych pali, nazywanych szrekami.

Spław odbywał się głównie wiosną i latem – między kwietniem a wrześniem. Zanim jednak flisacy wyruszyli w rejs, dochodziło do zawarcia umów spławnych. Właściciele towarów ustalali z retmanem szczegóły przewozu – ilość, trasa, zapłata.

Nim jednak młody adept mógł zostać pełnoprawnym flisakiem, musiał przejść próbę – rytuał „chrztu”. Najczęściej odbywał się w okolicach Torunia. Fryc, czyli nowicjusz, musiał pocałować wystruganą z drewna „babę”, przyjąć rózgi i „święconą wodę” od starszych kolegów, a następnie wykupić się poczęstunkiem, czyli „frycowym”. Po tych rytuałach składał przysięgę, a dowództwo uznawało go za członka braci flisackiej.

Na kolejnych zdjęciach, pochodzących z różnych regionów Polski, można dziś podziwiać galary z miast leżących wzdłuż Wisły oraz w pobliżu rzek będących jej dopływami. Każda z nich to świadectwo regionalnej tożsamości i kunsztu konstrukcyjnego. Budowane z solidnego drewna, galary i tratwy różniły się nieco w zależności od regionu, ale łączyło je jedno – były przystosowane do ciężkich warunków rzecznych i do przewozu wielu ton towaru.

Życie flisaka toczyło się na wodzie. Dzień zaczynał się o świcie – modlitwa, śniadanie (często składające się z tzw. chleba flisackiego przygotowywano z mąki razowej, żytniej lub pszennej, z dodatkiem suchych skwarków ze smalcu lub słoniny) i natychmiastowa praca: sterowanie, unikanie mielizn, czuwanie przy brzegu. Wieczory spędzali przy ognisku, śpiewając, opowiadając historie, czasem zaglądając do przydrożnej karczmy.

Gdy flisacy docierali do Gdańska, rozładowywali towary, często dokonywali zakupów (egzotyczne tkaniny, przyprawy) i przygotowywali się do powrotu – pieszo, lub jeśli los sprzyjał, holując barkę pod prąd, co przynosiło dodatkowy zarobek.

Choć życie flisaka było ciężkie i pełne wyrzeczeń, przyciągało wolnością i niezależnością. Nic dziwnego, że stali się bohaterami wielu legend i pieśni. W Toruniu do dziś można podziwiać pomnik flisaka, związany z legendą o chłopcu, który muzyką z fujarki wyprowadził żaby z miasta.

Niestety, rozwój kolei i parowców w XIX wieku, a wcześniej restrykcje zaborców, sprawiły, że flisactwo zaczęło wymierać. Coraz mniej osób trudniło się spławem, a tradycja niemal zanikła.

Na szczęście pamięć o niej przetrwała. W 2022 roku flisactwo zostało wpisane na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO jako piąta polska tradycja na tej prestiżowej liście. To wyraz uznania dla ludzi Wisły – tych dawnych i tych, którzy dziś odtwarzają ich historię.

Szczególne miejsce w tym dziedzictwie zajmuje Ulanów – uznawany za stolicę polskiego flisactwa. To właśnie tam tradycja przetrwała najdłużej, a współcześni flisacy nadal organizują spławy, uczą młodsze pokolenia i przypominają o tym, że Polska ma swoje własne „rzeki pamięci”.
Bardzo dziękuję Pani Ewie Karasińskiej za zmotywowanie do opisania tego tematu
Flisak z Niepołomic. Zdjęcie pochodzi ze zbiorów online Muzeum Etnograficznego w Krakowie
Port Artura
Galary zacumowane nieopodal Wawelu w Krakowie. Po prawej stronie widoczna nieistniejąca już Willa Rożnowskich, której historia jest ciekawa i doczekała się kilku fajnych artykułów.
Barki zacumowane na Brdzie w Bydgoszczy. Pocztówka pochodzi z książki „Pozdrowienia znad rzeki Brdy. Od Opławca do Rybiego Rynku”
Barka wypływająca ze śluzy na pocztówce z książki „Pozdrowienia znad starego kanału bydgoskiego”
Toruńscy flisacy na pocztówce z muzeum toruńskiego
Pomnik flisaka na pocztówce z muzeum toruńskiego